Bazowałam na przepisie anwen :
żółtko
łyżeczka miodu (naturalnego)
1/2 łyżeczki oliwy z oliwek
1/2 łyżeczki skrobi ziemniaczanej
2 łyżeczki maski Kallos Latte
1/2 łyżeczki olejku rycynowego
kilka kropel soku z cytryny
kilka kropel nafty
2 kapsułki wit. E
Maseczkę robiłam "pod natchnieniem" więc nie wszystkie składniki akurat miałam. Te, które są pogrubione, zostały przeze mnie ominięte. Nie powiem, bałam się przeproteinowania ja jasna... Postanowiłam nie trzymać jej zbyt długo na głowie. Gdyby jedna z wizażanek ( chyba sam Pan mi ją zesłał ) mi tego delikatnie nie podsunęła, pewnie miałabym ją z godzinę na włosach ! Ostatecznie, trzymałam ją max 15 minut ( nie stałam z zegarkiem w ręku ). Po zmyciu maski włoski rzeczywiście były w lepszym stanie, aczkolwiek jakoś takie tępę. Nałożyłam olejek GP. To był strzał w dziesiątkę. Uznałam, że "dopełniłam dzieła" i... poszłam spać w wilgotnych włosach ! Nigdy nie kończy się to dobrze dla moich włosów, ale było już dosyć późno. Rano okazało się, że jednak jest ok, ale nadal coś mi odrobinę nie pasowało. Pomyślałam o lekkim nawilżeniu. Użyłam mgiełki zrobionej z soku z aloesu >97 % i jedwabiu GP. Wszystko już było jak należy. Ciągle się głaskałam w ciągu całego dnia ;p
W taki oto sposób płynnie przeszliśmy do tematu następnego wpisu, czyli zachowania równowagi proteinowo-humekantowo-emolientowej. Tak wiem, dla mnie też brzmiało to jak czarna magia. Nie ma w tym nic tak bardzo trudnego. Podpowiem Wam kogoś, kto doskonale wytłumaczył ten temat. Zajmiemy się też później składami kosmetyków, czyli INCI. Nie mogę się już doczekać :)
Cześć !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz